Michael Ondaatje "Angielski Pacjent"
Pewnego dnia dostałam wiadomość od kumpeli: „Hej. Zróbmy sobie buddy read”. Akcja polega na tym, że wybieramy sobie wspólnie jedną książkę i uwzględniamy ją w planach czytelniczych na najbliższy miesiąc. Po przeczytaniu danej książki zdzwaniamy się i opowiadamy sobie wrażenia. Lubię rozmawiać o książkach. Uważam, że takie wymienianie się spostrzeżeniami ubogaca nas jako czytelników i pomaga zwrócić uwagę na rzeczy, które mogliśmy podczas lektury przeoczyć.
Pierwszy wybór padł na „Angielskiego Pacjenta”. Jest to powieść mało znana w Polsce. Film – tak, ale książka?
Krótko o historii
Znajdujemy się we Włoszech pod koniec II Wojny Światowej. Willa San Girolamo jest przerobionym na szpital starym klasztorem. Trafia tutaj ciężko ranny pilot, a pieczę nad nim sprawuje pielęgniarka Hana. Oprócz nich na miejscu znajdują się jeszcze Caravaggio (brytyjski szpieg) oraz Kirpal Singh (hinduski saper). Poznajemy historię oraz tajemnicę każdej z postaci. Najbardziej zagadkowy jest jednak tytułowy Angielski Pacjent.
Moja opinia
Dawno nie czytałam tak wielu słów o niczym. Okropnie się wynudziłam podczas lektury. Początkowo czytało mi się w miarę dobrze. Czułam się, jakbym układała puzzle, bo każde wydarzenie przedstawione w powieści dokładało swoją cegiełkę do całości. Nie jestem jednak zadowolona z obrazu, który powstał z poukładanych puzzli. Obraz ten jest nieciekawy, szary i mdły.
Ze świecą szukać akcji w tej książce. Liczyłam na to, że wydarzenia wojenne porwą moją wyobraźnię na barykady, niestety przeliczyłam się. Dłużyzny w opisach spowodowały, że zamiast wsiąknąć w tę powieść, czytałam ją obojętnie. Zero emocji.
Na plus jednak zasługuje piękny język, jakim posługuje się autor. W tym braku akcji warto chociaż z tego czerpać przyjemność. Niektóre ze zdań są w mojej opinii małymi dziełami sztuki. Podam tutaj kilka przykładów.
Jeśli przejmiesz się czyjąś rozpaczą - myśląc, że kogoś od niej uwolnisz, jak będziesz ją z nim dzieliła - wypełnisz się nią sama.
Namiętny poemat jest substytutem kobiety, którą kochasz lub powinieneś kochać, czyjaś namiętna rapsodia komuś innemu zabrzmi fałszywie.
Umieramy wypełnieni bogactwem kochanków i plemion, smakami, których zakosztowaliśmy, ciałami, w któreśmy się worywali i z których wypływaliśmy jak rzeki mądrości, istotami, pomiędzy które wkraczaliśmy jak między drzewa, lękami, które skrywaliśmy w sobie jak w jaskini.
Albowiem echo jest jak dusza głosu, co się rozbudza w miejscach opustoszałych.
Słowa wzniecają emocje, tak jak patyk mąci wodę.
Podsumowanie
Może moje nastawienie było złe? A może to w ogóle nie książka dla mnie? Nie wiem. Wiem tylko, że „Angielskiego Pacjenta” męczyłam nad wyraz długo i tęsknota do jakiejkolwiek namiastki akcji nie dawała mi spokoju. Żeby była jasność: cenię „powolne” książki. Rok temu zachwyciłam się „Uchem igielnym” Myśliwskiego (klik! dla chętnych), ale „Angielski Pacjent” po prostu mi nie podszedł. Warto jednak zwrócić uwagę na wyrafinowane słownictwo i jedynie to cieszyło mnie jako czytelnika.
PS. W maju bohaterem „buddy read” będzie „Upiór Opery”. Mam nadzieję, że okaże się on szczęśliwszym wyborem 😊 Czy ktoś z Was ma również w planach tę książkę w najbliższym czasie?
Myślę, że nie o akcję w tej książce chodzi... :) A sama inicjatywa buddy read bardzo mi się podoba. :)
OdpowiedzUsuńOj, zdecydowanie nie o akcję, masz rację :) Właśnie zastanawiam się, co zaproponować w ramach buddy read na lipiec. W czerwcu czytamy "Lolitę" Nabokova :)
Usuń"Buddy read", to bardzo fajny pomysł. Co do książki, to czytając Twoją opinię, pewnie bym skończyła z podobną opinią.
OdpowiedzUsuńNo, Buddy Read to całkiem fajna sprawa. Mam nadzieję, że utrzyma się na długo :) A "Angielski Pacjent" raczej by Cię zanudził :P
Usuń