Gaston Leroux "Upiór Opery"
W maju w ramach Buddy Read czytałam „Upiora Opery”. Jest to książka zaliczana do kanonu klasyki. Powieść, która stała się bazą dla wielu filmów. Legenda, na podstawie której powstał bardzo znany musical z muzyką Andrew Lloyda Webbera. Historia, która mogła zdarzyć się naprawdę.
„Upiór opery” to powieść gotycka Gastona Leroux, publikowana w latach 1909-1910 w dzienniku „La Gaulois”. Opowiada o psychopatycznej miłości zamieszkującego podziemia paryskiej opery zamaskowanego Upiora o imieniu Erik do młodej śpiewaczki, Christine.
Kim jest Upiór? To zdeformowany fizycznie i zdemoralizowany człowiek, pragnący miłości. Obiektem jego uczuć staje się Christine. Udziela jej lekcji śpiewu, a ona nazywa go Aniołem Muzyki. W podziemiach opery Erik oddaje się komponowaniu swojego dzieła pt. „Don Juan Tryumfujący” oraz budowie komnaty tortur dla tego, kto postanowi odebrać mu ukochaną śpiewaczkę. Jest chorobliwie zdeterminowany, by ją zdobyć, a każdy kto stanie na drodze do jego szczęścia, z góry skazuje się na śmierć. Wydaje się więc, że jego konkurent o serce Christine, młody wicehrabia Raoul de Chagny, ma wszelkie prawo by obawiać się o swoje życie. Tym bardziej, że dziewczyna właśnie jego obdarza najgorętszym uczuciem, co tylko wzmaga furię Upiora.
Wspomniałam o Raoulu i chciałabym mu poświęcić parę osobnych zdań. Jest to facet, którym nigdy w życiu bym się nie zainteresowała. Infantylny, obrażalski, chimeryczny… W jednym momencie w akcie zazdrości wyzywa Christinę od ladacznic, a chwilkę później wielkimi słowami wyznaje jej miłość! Co to ma znaczyć?! Tym niemniej, gdybym miała tak marny wybór jak Christine (i musiała koniecznie kogoś wybrać), pewnie postawiłabym na tego wicehrabiego… wydawałby mi się to trochę bezpieczniejszą opcją, niż chory psychicznie Erik. Z Raoulem jeszcze w miarę można by było się „dotrzeć”, z Erikiem to niemożliwe.
Mam twardy orzech do zgryzienia w temacie języka, jakim został napisany „Upiór Opery”. Musiałabym zajrzeć do francuskiego oryginału i sprawdzić, czy tam też występują tak pompatyczne sformułowania jak w wersji polskiej. Czasem mi one pasowały, a czasem drażniły. Być może jest tak, jak mówi moja kumpela, że skoro akcja „Upiora…” osadzona jest w świecie operowym, to i język stał się operowy. Wiemy przecież, że opera od zawsze szerokim gestem stoi. To by trochę usprawiedliwiało pompatyczność niektórych rozmów.
„Upiór opery” posiada wszelkie cechy powieści gotyckiej. Jest mroczna atmosfera, jest nawiedzony budynek, jest szaleństwo, jest też para głównych bohaterów z totalnie różnych światów. Erik – ucieleśnienie zła, Christine – piękno w najczystszej postaci. A jednak zabrakło mi tego niepokoju w sercu, który czuję zazwyczaj obcując z powieściami grozy. Z czasem „Upiór…” zaczął mi trącić obyczajówką, a końcówka już totalnie zawiodła moje oczekiwania. Okazuje się, że Erik wcale nie jest taki do szpiku zły, Raoul jak był beznadziejny na początku, tak jest beznadziejny pod koniec… Jedynie Christine ratuje tę książkę. To jest super dziewczyna! Taka „z jajami”! Nie zgadzam się z tymi, którzy zarzucają jej bycie nijaką. To, że jest z natury dobra i czysta, nie oznacza, że nie ma pazura (odsyłam do sceny, w której Christine z premedytacją zdejmuje Erikowi maskę). Wydaje mi się, że to najmocniejsza postać tej powieści.
Mimo tego mojego powyższego psioczenia, że mało strasznie, że Raoul głupi itd., oceniam „Upiora Opery” wysoko. Co prawda groza ze strony na stronę zamiast zwiększać się, malała, ale i tak Leroux wciągnął mnie w swoją powieść, a wydarzeniami z życia bohaterów ekscytuję się nawet teraz, dobre dwa tygodnie od zakończenia książki.
PS. „Upiora opery” czytałam w ebooku dostępnym na Legimi od Wydawnictwa Ktoczyta.pl i nie do końca podobał m się ten przekład na język polski… Jakoś tak jestem już przyzwyczajona do Christine, że KRYSTYNA po prostu mnie drażniła, mimo że to imię w normalnych warunkach bardzo mi się podoba.
Czytałam tę książkę dawno temu już, ale pamiętam że zrobiła na mnie ogromne wrażenie, choć normalnie nie gustuję w powieściach gotyckich. A sięgnęłam po nią tylko dlatego, że jestem ogromną frankofilką i byłam w Operze Paryskiej, a podczas tej wycieczki nasłuchałam się legend i anegdot związanych z tym utworem. :)
OdpowiedzUsuńFrankofilka, super! Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że w Operze Paryskiej loża nr 5 jest naprawdę oznaczona i nazwana Lożą Upiora. Operę Garnier miałam przyjemność niestety oglądać tylko z zewnątrz. Od środka oglądałam tę nowoczesną Operę de Paris - i to zaledwie kulisy... Ale w Paryżu byłam już kilka razy i zapewne jeszcze kiedyś tam zawitam :)
UsuńJak Ci już chyba kiedyś pisałam, książka nie przypadła mi do gustu, ale za to film - musical po prostu uwielbiam :).
OdpowiedzUsuńMusical Webbera to arcydzieło! Niejednokrotnie można uronić łzę :)
Usuń