Aneta Jadowska „Cud, miód, Malina”

Aneta Jadowska „Cud, miód, Malina”


Jeżeli chcecie spróbować fantastyki, ale przerażają Was złożone światy pełne przeróżnych dziwnych istot, walk i rozlewu krwi lub jeśli szukacie po prostu przyjemnej lektury na kilka wieczorów, mam idealną książkę dla Was! 

„Cud, miód, Malina” Anety Jadowskiej to zbiór opowiadań o rodzinie Koźlaków, a właściwie o żeńskiej części rodu, zwanej klanem Koźlaczek. Matriarchat jest tam na porządku dziennym, nie zmienia się nazwiska po wyjściu za mąż, lecz nosi się je z dumą, bo Koźlak znaczy wiele. Kobiety z pokolenia na pokolenie dziedziczą zdolności magiczne, a nad porządkiem czuwa nestorka rodu, ponad stuletnia Narcyza Koźlak, prababka naszej tytułowej bohaterki, Maliny. Wydarzenia dzieją się w świecie współczesnym. Główna gałąź klanu mieszka w Zielonym Jarze i niejednokrotnie ratuje to miasteczko z opresji, a w jednym z opowiadań mamy nawet piękny obraz tego, jak Koźlaczki również mogą liczyć na wsparcie ze strony sąsiadów.
 
Opowiadania nie są uporządkowane chronologicznie, ale nie przeszkadza to w lekturze. Jak tylko złapiemy kto jest czyją matką, ciotką, babką (w czym pomaga drzewo genealogiczne na początku książki), całkiem gładko wchodzimy w historię. Jak to z opowiadaniami często bywa, jedno jest lepsze, drugie gorsze, jednak ogólnie rzecz biorąc, poziom zaangażowania czytelnika jest bardzo wysoki. Ta książka po prostu wciąga i pomaga oderwać się od rzeczywistości.

Jedyny minus jest taki, że spodziewałam się salwy śmiechu co najmniej raz na każde opowiadanie. Czytając opinie o tej książce często spotykałam się z tym, jak ogromną dawkę humoru można tu znaleźć. Ja niestety owej ogromnej dawki nie znalazłam... może w dwóch miejscach lekko się uśmiechnęłam. Cóż, albo ze mnie ponurak książkowy (może tak być, nie wykluczam tego 😏), albo argument o śmiechu po pachy jest z lekka przesadzony. 

Jak wspomniałam we wstępie, polecam tę książkę osobom, które szukają lekkiej i przyjemnej lektury, która pomoże im oderwać się od stresu i zmartwień dnia codziennego. Polecam ją też osobom, które chcą zacząć swoją przygodę z fantastyką, ale czują dyskomfort na myśl o wchodzeniu w inny świat pełen potworów, walk i czarnej magii. Tutaj możecie czuć się bezpiecznie, choć wrażeń Wam nie zabraknie. Już Koźlaczki o to zadbają😎

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu SQN.


Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania "Polska fantastyka fajna jest" 
 Magazyn „Presto” (nr 36, lato 2022)

Magazyn „Presto” (nr 36, lato 2022)


Zawsze interesowałam się szeroko pojętą kulturą. Ta pasja zdeterminowała moje życiowe wybory i przyczyniła się do tego, że stałam się zawodowym muzykiem. Z wielką ciekawością czytam więc magazyny kulturalne, szukając w nich inspiracji oraz – nierzadko – drogi do zrozumienia samej siebie. Dziś napiszę Wam kilka słów na temat 36. numeru magazynu „Presto”, którego tematem przewodnim jest NUDA.

Od „nudy” właśnie chcę zacząć. Kwestia ta została poruszona bardzo wielowymiarowo: od strony artystycznej, filozoficznej oraz – co urzekło mnie najbardziej – psychologicznej. Sama należę do ludzi, którzy „nigdy się nie nudzą”. Zawalam się obowiązkami, przebodźcowuję na wszelkie możliwe sposoby, podczas gdy moja praca daje mi przecież czasem przestrzeń do uwolnienia ciała i myśli, pozwolenia sobie na „nudę”. Po przeczytaniu rozważań na temat nudy postanowiłam sobie na nią pozwalać, bo uświadomiłam sobie, że naprawdę czasem warto się zatrzymać. Poczułam się zaopiekowana, a wszelkie myśli przyrównujące nudę do lenistwa odeszły hen daleko! W temacie nudy dopowiem jeszcze, że moje serce od pierwszego wejrzenia skradła okładka tego numeru. Interpretację ilustracji autorstwa Anastazji Pazury znajdziecie w środku magazynu, nie będę Wam spoilerować :) A może zachęcę Was do własnego poszukania klucza do jej zrozumienia?

Aktualny numer Magazynu „Presto” nie boi się poruszać również cięższych tematów. Mamy tu rozmowę na temat przemocy doświadczanej przez dzieci w trakcie edukacji muzycznej. Często nie zdajemy sobie sprawy, co może kryć się za wirtuozerią czy wspaniałymi kreacjami scenicznymi wielu wybitnych muzyków. Nie wiemy, przez co mogli przechodzić jako dzieci. I nie wiemy czy wpajany – być może siłą – perfekcjonizm nie przenosi się na ich życie prywatne, ich relacje z najbliższymi oraz z samym sobą. Innym artykułem, który daje do myślenia jest ten o intymności odsłanianej na potrzeby sztuki. Nie bez powodu mówi się, że sceny łóżkowe czy rozbierane są najtrudniejsze do zagrania. Faktycznie tak jest, dlatego wybawicielami w takich sytuacjach są koordynatorzy scen intymnych, którzy – na szczęście – coraz częściej pojawiają się na planach filmowych.

Magazyn obfituje także w artykuły o wiele lżejsze tematycznie. Z przyjemnością wybrałam się na wycieczkę do mojego wymarzonego Drezna, zajrzałam do archiwum teatralnego w Teatrze Słowackiego w Krakowie, powtórzyłam w myślach najukochańsze frazy muzyki Wojciecha Kilara podczas lektury wywiadu Mai Baczyńskiej z Magdą Miśką-Jackowską, a także otuliłam wyobraźnię delikatnym zapachem mydła od Braci Mydlarzy.

Podsumowując, polecam Magazyn „Presto” wszystkim, którzy interesują się kulturą. To blisko 170 stron różnorodności tematycznej od muzyki, poprzez film aż po sztukę. Poznacie kulisy świata artystycznego. Przeczytacie interesujące felietony, artykuły, wywiady, recenzje wydarzeń kulturalnych, filmów, płyt oraz nut. Zostaniecie zaproszeni na nadchodzące festiwale, koncerty i spotkania. Jeśli zaś chodzi o ten konkretny numer (36, lato 2022), przekonacie się, że w nudzie naprawdę nie ma niczego złego, a może nawet uda Wam się ją oswoić na tyle, by uznać ją, jeśli nie za przyjaciółkę, to chociaż dobrą koleżankę.

Dziękuję Magazynowi za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Donato Carrisi "Dziewczyna we mgle"

Donato Carrisi "Dziewczyna we mgle"


To było moje drugie spotkanie z Carrisim. I choć za pierwszym razem moim głównym zarzutem było zbyt szybkie i chaotyczne zakończenie w stosunku do przestrzeni poświęconej na budowanie napięcia, „Dom głosów” bardzo mi się podobał. Z ciekawością więc sięgnęłam po wcześniejszą książkę autora.

W małym miasteczku ginie bez śladu 16-letnia dziewczyna. W niewielkiej społeczności, gdzie każdy każdego zna, nie sposób uwierzyć, że porywaczem, czy nawet zabójcą może być ktoś, kogo mijamy na ulicy każdego dnia. Śledztwo prowadzi detektyw Vogel - zdeterminowany, by odnosić sukcesy, a w szczególności, by oczyścić swoje imię po wcześniejszej sprawie, która okazała się dla niego klęską. Porażka ta odbiła się szerokim echem w mediach. Sprawa zaginionej dziewczynki jest dla niego szansą na odzyskanie honoru i jest gotowy wykorzystać ją za wszelką cenę.

Temat nastolatki, która ni stąd ni zowąd rozpływa się w powietrzu i nie mamy pojęcia czy uciekła z domu, czy ktoś ją porwał, czy żyje, czy nie, z ogromną siłą wciąga czytelnika. Od samego początku czuć niepokój. Każdy wydaje się podejrzany. W pewnym momencie byłam tak zakręcona, że zaczęłam podejrzewać nawet... a, nie powiem Wam, żeby nie spoilerować ani trochę! 

Podobnie jak w przypadku „Domu Głosów” żal mi paru niewyjaśnionych wątków. Niemniej jednak wolę te niedopowiedzenia niż przegadanie, którym autor również nas uraczył. Nie wiem jak Was, ale mnie pierońsko wkurzają monologi zbrodniarzy wobec swoich ofiar. Wiecie, te momenty, kiedy porywacz tłumaczy bezbronnej ofierze swój tok myślenia, swoje działania krok po kroku i to jaki jest sprytny, bo wyprowadził policję na manowce taką czy inną czynnością. Sorry, ale nie kupuję tego i odejmuję jedną gwiazdkę. To jednak jedyna sporych rozmiarów rysa na „Dziewczynie we mgle”, którą zauważyłam. Z chęcią nadal będę czytać książki Carrisiego, bo lubię jego sposób budowania napięcia.

Polecam Wam tę książkę! 


Dorthe Nors "Lusterko, ramię, kierunkowskaz"

Dorthe Nors "Lusterko, ramię, kierunkowskaz"


Zawsze chętnie pochylam się nad książkami, których bohaterki są moimi imienniczkami. Nie inaczej było i tym razem, choć muszę przyznać, że gdybym nie dostała jej w prezencie od kumpla, zapewne umknęłaby mi w gąszczu innych czekających na mnie książek.

Na okładce napisane jest, że autorka książki została finalistką The Man Booker International Prize z 2017 roku. Spodziewałam się górnolotnej literatury, tymczasem otrzymałam prosto zbudowaną obyczajówkę, o kobiecie, która mierzy się z różnymi problemami. Jednak nie należy traktować tej historii po macoszemu, wydaje mi się, że ma ona głębszy przekaz, niż może się z pozoru wydawać. Ale o tym za chwilę.

Sonia Hansen jest kobietą po czterdziestce. Mieszka w Kopenhadze, a zawodowo zajmuje się tłumaczeniem szwedzkich kryminałów. Ma problemy z relacjami zarówno rodzinnymi, jak i damsko-męskimi, czy ogólnospołecznymi. Jest samotna. Towarzystwa dotrzymuje jej jedynie koleżanka Molly, która - trzeba uczciwie to przyznać - widzi jedynie czubek własnego nosa, oraz Ellen, która - z drugiej strony - wręcz przesadnie interesuje się problemami Soni. 

Pewnego dnia Sonia zapisuje się na prawo jazdy. Chce uzyskać poczucie sprawczości i samodzielności. Trafia jednak na potwornie inwazyjną i przekraczającą wszelkie granice instruktorkę, która tak jest zajęta plotkowaniem i paleniem papierosa za papierosem, że nawet nie uczy jej zmiany biegów! Do zdań, którymi Sonia sabotuje siebie w głowie dochodzi więc „Nie umiem zmieniać biegów”. Jakże znaczące są dla niej te słowa! Na domiar złego Sonia mierzy się z zawrotami głowy, które pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Dalszego ciągu historii nie będę Wam zdradzać, przejdę do przemyśleń.

I tu zaczyna się moja interpretacja. Proces przemiany i psychologia Soni są tak skrupulatnie nakreślone, że pomimo prostej historii mam poczucie, że to nie o fabułę tu chodzi, a o rozwój bohaterki. Ze strony na stronę obserwujemy jak najpierw kiełkuje, a następnie wzrasta w niej asertywność. Ma ochotę się buntować i robi to. Małymi kroczkami, które z czasem stają się coraz śmielsze i małym „nie”, które w miarę upływu czasu przeistacza się w bezpośredni komunikat „Nie zgadzam się!”. Przepracowuje w głowie toksyczne relacje i odcina się od tych, którzy ściągają ją w dół w jakikolwiek możliwy sposób. Zaczyna stawiać na siebie. Co ciekawe, dzieje się to w miarę jak nabiera umiejętności jazdy autem. Mam wrażenie, że nauka prowadzenia auta jest tu metaforą siadania za kierownicą własnego życia.

Żeby nie było tak różowo, napiszę też o tym, co mi się nie podobało. Podczas codziennych czynności do świadomości Soni przebijały się dawne, zakurzone wspomnienia. Autorka napisała je w taki sposób, że faktycznie sprawiały wrażenie wyblakłych, jak stare zdjęcia (mała dygresja: wspomnienia w naszych głowach – szczególnie te z dzieciństwa – też są jakby wypłowiałe… ciekawe!). Nużyły mnie te wspomnienia i miałam wrażenie, że robi się już z tego dygresja do dygresji do dygresji. Wielowarstwowość jest fajna, ale tutaj po prostu coś mi nie zagrało.

Podsumowując: „Lusterko, ramię, kierunkowskaz” to przyjemna i niespieszna lektura, będąca urywkiem z życia kobiety znajdującej się w procesie przemian życiowych.  Kobiety, która po czterdziestce zaczyna szukać drogi do siebie. Jeżeli oczekujecie zawrotnej fabuły, która sprawi, że nie zmrużycie oka w nocy, będziecie zawiedzeni. Jeśli jednak szukacie spokojnej książki do poczytania przy kawie „Lusterko...” powinno przypaść Wam do gustu.


Mały osobisty bonus: "Lusterko, ramię, kierunkowskaz" to książka, która zmotywowała mnie do tego, by wrócić za kółko. Prawko zdałam 8 lat temu, za pierwszym razem, ale rzadko prowadzę, bo trochę się boję. Teraz chcę wrócić do jazdy, bo pamiętam, że kiedyś sprawiała mi wielką frajdę  :) 

PS. Książka była czytana w ramach akcji "Kumpelskie Czytanie" ("Buddy Read") z Jackiem, od którego ją otrzymałam. To był jego pierwszy udział w takim wydarzeniu i cieszę się, że wybór (trochę przypadkowo) padł właśnie na nią! :) a już za kilka dni będę podsumowywać następną lekturę w ramach "Kumpelskiego Czytania". Tym razem z Mają, która wkręciła mnie w tę akcję dwa lata temu :) Polecam Wam czytanie razem ze znajomymi! Wymiana spostrzeżeń może sprawić, że zaczniecie zauważać w książkach rzeczy, na które wcześniej nie zwróciliście uwagi. Poza tym super jest tak po prostu się zdzwonić i pogadać o literaturze :) 

Natalia de Barbaro „Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie”

Natalia de Barbaro „Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie”


Jak ja się cieszę, że trafiłam na tę książkę u progu mych trzydziestych drugich urodzin! Słyszałam o niej sporo dobrych opinii, ale pojawiały się również takie, które mówiły, że to pozycja banalna i wypełniona oczywistościami. Banałów najadłam się już dość, w różnych książkach, dlatego długo zwlekałam z lekturą. Obecnie znajduję się jednak w takim momencie w życiu, w którym szukam tej kobiecej drogi do siebie. Pomyślałam więc sobie, że może to dobry czas na „Czułą Przewodniczkę”. I nie pomyliłam się! Książkę czytało mi się świetnie! Dużo się dowiedziałam, wiele sobie uświadomiłam i sporo przypomniałam. Pierwszą część chłonęłam jak gąbka. Czułam się jakbym stanęła twarzą w twarz z prawdą objawioną! Druga szła mi trochę gorzej, ale w trzeciej zachwyt powrócił. Niektóre opisy w sposób szczególny rezonowały z moim wnętrzem. Czuje, że one właśnie są MOJE. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz pozaznaczałam w książce tyle fragmentów! „Czułą Przewodniczkę” obkleiłam samoprzylepnymi karteczkami, żeby sprawnie znaleźć ulubione akapity, gdy wrócę do lektury. A wrócę na pewno. I to nie raz! Wam również polecam tę książkę. 
J.K.Rowling "Harry Potter i Więzień Azkabanu"

J.K.Rowling "Harry Potter i Więzień Azkabanu"

Ponowna lektura trzeciego tomu serii o Harrym Potterze już za mną. I mimo że nadal moją ulubioną częścią jest Komnata Tajemnic, to Więzień Azkabanu ma już w sobie więcej mroku. W miarę jak Harry dojrzewa, odkrywa coraz więcej sekretów, tym razem z życia rodziców. W trzecim tomie pojawia się również dwójka moich ulubionych bohaterów: Lupin i Black. Warto było wrócić do tej serii po latach. Zwracam uwagę na zupełnie inne rzeczy teraz, będąc już po 30-tce, ale pamiętam jednocześnie siebie z czasów nastoletnich, gdy nie spałam, bo z wypiekami na twarzy czytałam po kilka razy poszczególne tomy HP. I do dziś zazdroszczę Hermionie jej gadżetu do podróży w czasie, bo choć sama po latach dorobiłam się własnej klepsydry, to niestety nie działa tak magicznie. Ot zderzenie marzeń z rzeczywistością. Ale prawdziwym Potterheadem nigdy nie przestaje się być :) 

PS. Może to niepopularna opinia, ale bardziej podoba mi się to nowe wydanie HP, niż pierwsze, które mieliśmy w Polsce. Oczywiście, tamto miało i ma do dziś swój urok i gdy je widzę, robię oczy jak kotek ze Shreka „Oooo... Harry Potter...”, ale na swojej półce wolę to nowe, mroczniejsze.

Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka"

Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka"

 

Czy mieliście kiedyś w życiu taki etap, w którym próbowaliście naśladować podziwianą osobę? Celebrytę? Popularną koleżankę/popularnego kolegę? Przyjaciółkę? Przyjaciela? Taki czas w życiu, kiedy czuliście się niewystarczający i wybieraliście takie zachowania, które nie pasowały do Waszego temperamentu, za to doskonale korespondowały z tym, kim wolelibyście być? Momenty, w których nie byliście pewni, czy to, co myślicie to tak naprawdę Wasze myśli, czy myśli postaci, którą kreujecie? 

Jeśli w Waszym życiu nic takiego się nie wydarzyło, historia zawarta w „Genialnej przyjaciółce” może Wam się wydać abstrakcyjna. Jeśli jednak uda Wam się w zakamarkach pamięci odnaleźć takie epizody, istnieje duża szansa, że zrozumiecie główną bohaterkę powieści, Elenę.

„To był stary strach. (...) Obawa, że jeżeli zgubię jakiś kawałek jej życia, moje życie straci na intensywności.”

„Genialna przyjaciółka” to pierwszy tom serii o tym samym tytule. Opowiada o dość osobliwej (w mojej opinii) przyjaźni pomiędzy dwoma kobietami. Towarzyszymy tej znajomości od samego początku, od czasów dziecięcych, kiedy to podczas zabawy Lila naumyślnie wrzuca ulubioną lalkę Eleny przez kratę do ciemnej piwnicy. Wydawać by się mogło, że to kiepskie nawiązanie relacji. Widzimy jednak jak z każdym dniem mądra, spokojna i poukładana Elena żywi coraz większy podziw wobec sprytnej, odważnej i piekielnie inteligentnej Lili. Podziw, który sprawia często, że Elena zamiast zapytać siebie „Co JA chcę zrobić w tej sytuacji” myśli „Co ONA zrobiłaby w tej sytuacji”. Lila również jest pod wrażeniem Eleny, jednak okazuje to w dość chłodny, często nawet odpychający sposób.

Historię poznajemy z perspektywy dorosłej Eleny. Mało tu dialogów, za to wiele przemyśleń, które miała jako dziecko, jak i wniosków, do których doszła teraz, mając 60 lat. Tłem przedstawionych w pierwszym tomie wydarzeń jest uboga dzielnica Neapolu z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Sięgnęłam po książkę zachwycona serialem, więc znałam tę historię już wcześniej. Swoją drogą, serial dość skrupulatnie odzwierciedla to, co dzieje się w pierwszym tomie. Powieść jednak pomogła mi lepiej zrozumieć Elenę, jej marzenia i tęsknoty. Poczułam, że w pewnym sensie jest mi bliska i na pewno będę chciała kontynuować tę znajomość. Już za chwilę sięgam po drugą część serii - „Historię nowego nazwiska”, a Wam gorąco polecam „Genialną przyjaciółkę”. 

O tym, dlaczego warto czasem ot tak pójść do kiosku

O tym, dlaczego warto czasem ot tak pójść do kiosku

 


Jak ja się cieszę, że kupiłam ten numer "Charakterów"! Kilka dni temu poszłam do kiosku, żeby kupić sobie COŚ (cokolwiek, żeby wydać pieniądze😁). Stanęłam przed regałem prasowym i zaczęłam patrzeć w stronę ulubionych tytułów. Przeglądałam, który numer którego czasopisma by mnie zainteresował. "Te Charaktery to jeszcze numer marcowy. Za chwilę będzie kwietniowy... może warto poczekać?". Zauważyłam jednak, że ten numer wzbogacony jest o wydanie specjalne dotyczące mindfullness! W tym temacie dopiero raczkuję, dlatego to odkrycie rozwiało wszelkie moje wątpliwości🙂 kupiłam, przeczytałam, dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, które powoli wprowadzam w życie. Szczególnie te dotyczące mindfullness i panowania nad emocjami. Utwierdziłam się dodatkowo w przekonaniu, że naprawdę nie ma niczego złego w tym, że każde z małżonków (partnerów, narzeczonych...) dba o swoją przestrzeń w związku. (Tak, spotykam jeszcze takie osoby, które dziwią się, gdy mówię, że ja mam inne zainteresowania, mój mąż ma inne i nie spędzamy ze sobą 24 godzin na dobę trzymając się za rękę, tylko każdy ma też czas dla siebie solo i że to jest jak najbardziej okej).

Morał z tej bajki jest taki: Idźcie do kiosku, stańcie przed regałem i weźcie co Wam się podoba, bo może akurat traficie na numer idealny. Albo wersja eko: poklikajcie i poprzeglądajcie różne wydania różnych czasopism, a na pewno znajdziecie coś dla siebie.

PS. Do mojego Męża właśnie przyszedł najnowszy numer "Uranii". Mimo że moje marzenia o zgłębianiu astronomii skończyły się wtedy, gdy dowiedziałam się, że do tego trzeba mieć fizykę w jednym palcu (czyli dość szybko) lubię czasem popodglądać co tam w tej "Uranii" słychać. Może o niej też wkrótce napiszę🙂

Dan Simmons "Hyperion"

Dan Simmons "Hyperion"

Macie czasem wrażenie, że o niektórych książkach TRZEBA napisać coś dobrego? Ja tak mam w tym przypadku i od kilkunastu dni biję się z myślami, czy w ogóle jest sens pisać cokolwiek. Zaryzykuję jednak.

Spotkałam się z wieloma zachwytami nad "Hyperionem". Długo za mną "chodził", aż w końcu znalazł się na mojej półce. Jakiś czas temu zostałam nagrodzona przez Sylwię z Unserious.pl za aktywny udział w wyzwaniu postapokaliptycznym. Ową nagrodą była dowolna, wybrana przeze mnie książka. Wyobrażacie sobie ten komfort i jednocześnie trudność, żeby z całej księgarni wybrać sobie TĘ książkę, TĘ JEDYNĄ o której się marzy dniami i nocami? Ze wszystkich, które miałam na liście must have/must read zdecydowałam się właśnie na "Hyperion". Byłam niesamowicie szczęśliwa!

Minął rok i nareszcie udało się znaleźć spokojny czas, żeby chłonąć tę perełkę światowej fantastyki. Siadam, czytam... 

Siedmiu pielgrzymów leci na Hyperion, żeby odnaleźć tajemnicze Grobowce i spotkać się z przerażającym Dzierzbą, który w obliczu zbliżającej się międzygalaktycznej wojny podobno zna sposób na uchronienie ludzkości przed zagładą. Ale to nie wszystko. Każdy z podróżnych ma też osobistą prośbę do Dzierzby. Jeden z nich zostanie wysłuchany, reszta zginie. Bohaterowie mieli już "przyjemność" spotkać Dzierzbę wcześniej, więc długi wspólny lot postanawiają umilić sobie dzieląc się swoimi doświadczeniami. Opowieść pierwszego z pielgrzymów była dla mnie olśnieniem! Dalej już coraz gorzej i gorzej... 

Tyle dobrego czytałam o tej książce, a mnie nie porwała. Miała kilka dobrych momentów, ale ogólnie rzecz biorąc... szału nie ma. Każda z historii mogłaby z powodzeniem stanowić temat samodzielnej, fascynującej powieści, tymczasem ja nudziłam się jak mops. W mojej opinii zmarnowany potencjał. Wielka szkoda! 

Ocena: 2/5



Margaret Atwood "Opowieść Podręcznej"

Margaret Atwood "Opowieść Podręcznej"

Cześć! Przychodzę dziś do Was z kilkoma słowami na temat książki „Opowieść podręcznej”. Tytuł bardzo dobrze znany, a nawet jeśli ktoś nie czytał książki, to zapewne widział serial, lub chociaż obiło mu się o uszy o czym w ogóle ta historia jest.

Znajdujemy się niedalekiej przyszłości w Republice Gileadzkiej (wcześniejsze USA). Poznajemy Fredę, która odbywa posługę u bezpłodnego małżeństwa. Na czym owa posługa polega? Co miesiąc podczas dni płodnych Freda - leżąc między nogami Żony - oddaje swoje ciało Komendantowi. Wszyscy liczą na sukces, na to, że Freda zajdzie w ciążę i urodzi Komendantowi zdrowe dziecko. Prób zapłodnienia jest kilka, a dla Fredy są one szansą na uniknięcie Kolonii karnej. Do Kolonii bowiem odsyła się buntowniczki, rebeliantki oraz niekobiety, czyli te, którym nie udało się zajść w ciążę podczas posługi. Na co dzień Freda nie może wychodzić poza utarte ścieżki do sklepu i z powrotem, nie może też komunikować się z innymi Podręcznymi, uznane są tylko grzecznościowe formułki i pozdrowienia. Wszędzie stoją strażnicy, a nawet jeśli ich nie widać, to i tak pozostaje pewność, że służące, a także Komendanci i ich Żony obserwowani są przez Oczy. Bo to nie jest tak, że Komendant może wszystko. Nie. Komendant na przykład nie może mieć romansu z Podręczną, nie może zdradzić Żony. Ale to i tak jest pikuś przy wszystkich obostrzeniach, które dotyczą Podręcznych. One nie mogą nic. Nie mogą spacerować, nie mogą czytać, pisać, nie mogą nawet posiadać własnych rzeczy. Zostają sam na sam z myślami, wspomnieniami, oddzielone od swoich rodzin, od swoich dzieci, przepełnione lękiem o los najbliższych. 

„Opowieść podręcznej” czyta się bardzo dobrze. Wciąga od pierwszych stron i trzyma w napięciu aż do końca. Atwood wpadła na genialny, ogromny pomysł, na bazie którego można by było napisać całą serię. Pomysł, którego nie da się zmieścić w niespełna czterystustronicowej książce tak, żeby w pełni ucieszyć wnikliwych czytelników. Niestety.

Historia Fredy przeraża. Niepojęte, jak to się stało, że cywilizowany świat, w którym żyjemy mógł się tak bardzo zmienić. I właśnie tego opisu przemian społecznych mi zabrakło. Skąd ten ogromny przeskok pomiędzy „wtedy” a „teraz”? Mamy jedynie szczątkowe informacje na temat tego, jak doszło do tego, że kobiety z samodzielnych jednostek stały się całkowicie zależne od mężczyzn. Nie wiemy też, jak wygląda życie innych kobiet - tych, które nie zostały wybrane do bycia Podręcznymi. Zdaję sobie sprawę z tego, że narracja pierwszoosobowa mocno ogranicza możliwości poznawcze czytelnika, ale wydaje mi się, że zdarzyła się minimum jedna sytuacja (oszczędzę spoilerów), w której Freda mogła zasięgnąć wiedzy na ten temat. Uważam też, że Autorka mogła ustami Fredy opowiedzieć nam więcej o jej własnym przejściu z bycia szczęśliwą partnerką i matką do posługi jako Podręczna. 

I to jest właściwie jedyny zarzut jaki mam do tej książki. Temat super, ale potraktowany trochę „po wierzchu”. Tym niemniej to, co zostało opisane wstrząsnęło mną, a książka na długo pozostanie w mojej pamięci. 

Ocena: w pełni zasłużone 4 gwiazdki. 

Wiesław Myśliwski "Traktat o łuskaniu fasoli"

Wiesław Myśliwski "Traktat o łuskaniu fasoli"


Minęło dwa i pół roku od mojego pierwszego spotkania z literaturą Wiesława Myśliwskiego. Wtedy wybór padł na „Ucho igielne”, a wrażeniami z lektury dzieliłam się na blogu (klik!). Teraz wzięłam do rąk chyba najbardziej znaną jego książkę, czyli „Traktat o łuskaniu fasoli”. 

Powieść jest monologiem, w którym bohater dokonuje bilansu swojego życia. Zaprasza nas do tej opowieści, a przed nami stawia wiadro pełne fasoli, którą mamy pomóc mu łuskać. Wspomina dzieciństwo, szkołę, grę na saksofonie, pracę, wyjazd za granicę i powrót do Polski. Czasem jedna historia nakłada się na drugą i wydaje się, że narrator zgubił wątek. Nic bardziej mylnego. Gdy dygresja dobiega końca, bohater kontynuuje wcześniejszą opowieść jak gdyby nigdy nic. Bardzo podobał mi się ten zabieg literacki, dzięki niemu czułam się tak, jakbym brała udział w rzeczywistej rozmowie.

Historie przytaczane przez narratora są raz zabawne – raz wstrząsające, raz słodkie – raz gorzkie. Jak życie. Wszystkie jednak są interesujące i mogą sprawić, że czytelnik zapomni o całym świecie. Warto dać sobie czas na posmakowanie tej powieści, tym bardziej że obfituje w prawdy życiowe, nad którymi przyjemnie jest się nieraz zamyślić.

Podczas lektury miałam taki moment, w którym poczułam potrzebę zajęcia czymś rąk. W końcu narrator opowiadał swoją historię łuskając fasolę, a ja czułam się jakbym tylko biernie ją czytała. Udało mi się jednak znaleźć na YouTube książkę w formie audio, do rąk wzięłam szydełko i zaczętą robótkę, włączyłam książkę i poczułam pełnię wrażeń. Mając zajęte ręce nadawałam na tych samych falach, co narrator i faktycznie czułam się jak tan tajemniczy przybysz, który przyszedł do jego sklepu po fasolę. Jako wzrokowiec często jednak wracałam do formy papierowej –  co w oczach, to i w umyśle. Tak to u mnie działa 😊 

Podsumowanie: „Traktat o łuskaniu fasoli” to książka, która zrobiła na mnie cudowne wrażenie. Polecam Wam, szczególnie do powolnego czytania. (Ostatnio sama uskuteczniam „slow reading” i ta forma obcowania z literaturą fantastycznie się w moim przypadku sprawdza.) „Traktat…”, jeśli zechcecie dać mu szansę i czas, doprowadzi Was do wspaniałych przemyśleń i otworzy oczy na sprawy, na które być może do tej pory nie zwracaliście uwagi.

„Na zdrowy rozum każdej miłości trzeba by się strzec, bo nie wiadomo, gdzie człowieka zaprowadzi. Na zdrowy rozum siebie samego trzeba by się strzec. Nie człowiek ustanawia sobie zdrowy rozum. A w ogóle co to jest zdrowy rozum, niech pan mi powie? To ja panu powiem, o zdrowym rozumie nie dałoby się przeżyć życia. Zdrowy rozum owszem… Ale to się tylko tak mówi, gdy nie wiadomo, co powiedzieć.”


Copyright © Sonia Czyta , Blogger