Matthew Perry "Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz"

Matthew Perry "Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz"

 


Biografię Matthew Perry'ego zaczęłam czytać dzień po jego śmierci. Wstrząśnięta tą wiadomością czym prędzej chciałam dowiedzieć się, co działo się w życiu aktora, który rozbawiał mnie do łez w "Przyjaciołach".

Perry jawi nam się w swej biografii jako człowiek będący więźniem samego siebie. Nałóg wyniszczył jego ciało i nadszarpnął duszę. Będąc zakładnikiem autodestrukcyjnych myśli nie potrafił nawiązać bliskiej relacji z żadną kobietą. Ciągle czuł się niewystarczający do poważnych związków. Ostatnimi czasy silnie odczuwał brak domowego ciepła, kochającej kobiety i śmiechu dziecka.

Książkę czytało mi się bardzo dobrze. Potoczysty język sprawił, że czułam się, jakbym rozmawiała z Matthew o jego życiu. Mam jeden zarzut do tej biografii - skoki czasowe. Nieraz trudno było mi się połapać gdzie na osi czasu jesteśmy. Tłumaczę sobie to tym, że życie Perry'ego takie właśnie było - chaotyczne i trudne do ogarnięcia.

Czytając tę książkę czułam smutek i przygnębienie. Efekt ten potęgowała świadomość, że Perry'ego nie ma już między nami. Żal mi tego człowieka. Tak po prostu. Dlatego powstrzymuję się od "gwiazdkowania" tej książki. Moim zdaniem żadna ocena w skali 1-5 czy nawet 1-100 nie byłaby adekwatna do tego, jakie emocje towarzyszyły mi podczas lektury. 

Marcin Mortka "Maleficjum"

Marcin Mortka "Maleficjum"


Swoje pierwsze spotkanie z Marcinem Mortką uważam za bardzo udane. "Maleficjum" to powieść, która ze strony na stronę angażowała mnie coraz bardziej. 

Akcja dzieje się na szesnastowiecznej Malcie. Bruno Calazzo, nazywany wiedźmim synem, próbuje odkryć tajemnicę swojego pochodzenia. Docieka też prawdy o życiu i śmierci swoich rodziców. W tej pełnej niebezpieczeństw, artefaktów i czarnej magii drodze do poznania swojego dziedzictwa towarzyszy mu drużyna przyjaciół, na których zawsze może polegać. Ich rozmowy i rubaszne poczucie humoru niejednokrotnie sprawiły, że parsknęłam śmiechem. 

Fabuła osadzona jest w prawdziwej historii Malty. Jako że z historią zawsze było u mnie na bakier, nie wypowiem się na temat przeplatania ze sobą wątków historycznych i fikcyjnych. Brak tej wiedzy nie przeszkodził mi jednak w lekturze i czerpaniu z niej przyjemności.

Polecam "Maleficjum" zarówno tym, którzy lubią historyczne fantasy, jak i tym, którzy po prostu mają ochotę na dobrą fantastykę. To pierwszy tom nowego cyklu, dużo przygód jeszcze przed nami!


Książka przeczytana w ramach wyzwania Polska Fantastyka Fajna Jest u Unserious.pl

Artur Tojza „Farreter” (tom I cyklu „Alicja w krainie zbrodni”)

Artur Tojza „Farreter” (tom I cyklu „Alicja w krainie zbrodni”)


Dawno już nie czytałam żadnego thrillera, dlatego gdy nadarzyła się sposobność poznania nowego cyklu, nie wahałam się ani chwili. Tym bardziej, że akcja dzieje się w bliskim mi geograficznie Trójmieście w czasach współczesnych. 

Pewnego ciepłego dnia w domku letniskowym na obrzeżach Gdyni zostaje znalezione zmasakrowane ciało ultraradykalnego aktywisty LGBT. Chwilę później w podobny sposób ginie skrajnie fanatyczny ksiądz. Tych ofiar pozornie nie łączy ze sobą nic, a jednak zbyt dużo tu analogii. Śledztwo zostaje przydzielone zespołowi kierowanemu przez Alicję Zając, który dość sprawnie radzi sobie z odnalezieniem klucza, według którego działa zabójca. Nie pozwala to jednak zapobiec kolejnym zbrodniom. Szaleniec zawsze jest o krok przed policjantami i szerokim, wręcz teatralnym gestem podrzuca im następne ofiary. 

Książkę od samego początku czytało mi się bardzo dobrze, wciągnęła mnie już od pierwszych stron. I choć opis pierwszej zbrodni był dla mnie skokiem na głęboką wodę, z czasem przyzwyczaiłam się, że zabójca uśmierca swe ofiary z fantazją i polotem. Sprawa ze strony na stronę stawała się coraz większa i coraz bardziej zagmatwana, aż w końcu przeszła pewien próg bólu, po którym wszystko powinno się już zacząć układać. Jednak to nie takie proste i nawet gdy wydawało się, że zbliżamy się do rozwiązania, okazywało się, że jednak ciągle depczemy zabójcy po piętach, zamiast go wyprzedzić i powstrzymać. 

Jestem trochę zawiedziona główną bohaterką, mam bowiem wrażenie, że za mało było Alicji Zając w sprawie prowadzonej przez Alicję Zając.  Wydaje mi się, że najbrudniejszą robotę wykonywał jej - niebędący policjantem, ale zaaprobowany przez komendanta za niekonwencjonalne myślenie - brat, Damian. Jego polubiłam właściwie od samego początku. Podobały mi się też postacie poboczne. Dresiarze spod bloku zrobili naprawdę świetną robotę w tej książce dodając wątek humorystyczny i nie tylko. Intrygującym bohaterem stał się dla mnie rosłej budowy, a jednak wrażliwy pisarz literatury kobiecej i chciałabym, żeby pojawiał się częściej. A wracając jeszcze na moment do głównej bohaterki, mam nadzieję, że w kontynuacji cyklu Alicja bardziej dojdzie do głosu, pokaże kobiecą siłę i zrobi coś takiego, że „czapki z głów”. 

Podobały mi się nawiązania kulturalne do filmów i językowe do jidysz. Dodawały one pikanterii całej sprawie. Akcja toczyła się w bardzo dobrym tempie, choć mogłoby być jeszcze lepsze gdyby nie wrzutki z prywatnego życia bohaterów, które czasem mi się dłużyły. Ale to naprawdę drobnostka w porównaniu z ogólnym bardzo dobrym wrażeniem.

Ok, do brzegu. „Farreter” to kawał porządnego thrillera, który zaangażuje Was emocjonalnie na tyle, że nie będziecie chcieli odkładać ebooka (książka dostępna wyłącznie w formacie cyfrowym). Fabuła od początku do końca jest spójna i logiczna. Autorowi udaje się uchronić przed „efektem dużej chmury i małego deszczu” (tak nazywam w kryminałach pompowanie sprawy do gigantycznych rozmiarów, po którym następuje pospieszne i bezsensowne rozwiązanie), z czym niejednokrotnie się spotykałam u innych pisarzy. Przez tę książkę po prostu się płynie. Jestem bardzo ciekawa kontynuacji, a Wam gorąco polecam lekturę.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Autorowi. Cieszę się, że mogłam napisać kilka słów o powieści, która tak bardzo mi się podobała.

Aneta Jadowska „Cud, miód, Malina”

Aneta Jadowska „Cud, miód, Malina”


Jeżeli chcecie spróbować fantastyki, ale przerażają Was złożone światy pełne przeróżnych dziwnych istot, walk i rozlewu krwi lub jeśli szukacie po prostu przyjemnej lektury na kilka wieczorów, mam idealną książkę dla Was! 

„Cud, miód, Malina” Anety Jadowskiej to zbiór opowiadań o rodzinie Koźlaków, a właściwie o żeńskiej części rodu, zwanej klanem Koźlaczek. Matriarchat jest tam na porządku dziennym, nie zmienia się nazwiska po wyjściu za mąż, lecz nosi się je z dumą, bo Koźlak znaczy wiele. Kobiety z pokolenia na pokolenie dziedziczą zdolności magiczne, a nad porządkiem czuwa nestorka rodu, ponad stuletnia Narcyza Koźlak, prababka naszej tytułowej bohaterki, Maliny. Wydarzenia dzieją się w świecie współczesnym. Główna gałąź klanu mieszka w Zielonym Jarze i niejednokrotnie ratuje to miasteczko z opresji, a w jednym z opowiadań mamy nawet piękny obraz tego, jak Koźlaczki również mogą liczyć na wsparcie ze strony sąsiadów.
 
Opowiadania nie są uporządkowane chronologicznie, ale nie przeszkadza to w lekturze. Jak tylko złapiemy kto jest czyją matką, ciotką, babką (w czym pomaga drzewo genealogiczne na początku książki), całkiem gładko wchodzimy w historię. Jak to z opowiadaniami często bywa, jedno jest lepsze, drugie gorsze, jednak ogólnie rzecz biorąc, poziom zaangażowania czytelnika jest bardzo wysoki. Ta książka po prostu wciąga i pomaga oderwać się od rzeczywistości.

Jedyny minus jest taki, że spodziewałam się salwy śmiechu co najmniej raz na każde opowiadanie. Czytając opinie o tej książce często spotykałam się z tym, jak ogromną dawkę humoru można tu znaleźć. Ja niestety owej ogromnej dawki nie znalazłam... może w dwóch miejscach lekko się uśmiechnęłam. Cóż, albo ze mnie ponurak książkowy (może tak być, nie wykluczam tego 😏), albo argument o śmiechu po pachy jest z lekka przesadzony. 

Jak wspomniałam we wstępie, polecam tę książkę osobom, które szukają lekkiej i przyjemnej lektury, która pomoże im oderwać się od stresu i zmartwień dnia codziennego. Polecam ją też osobom, które chcą zacząć swoją przygodę z fantastyką, ale czują dyskomfort na myśl o wchodzeniu w inny świat pełen potworów, walk i czarnej magii. Tutaj możecie czuć się bezpiecznie, choć wrażeń Wam nie zabraknie. Już Koźlaczki o to zadbają😎

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu SQN.


Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania "Polska fantastyka fajna jest" 
 Magazyn „Presto” (nr 36, lato 2022)

Magazyn „Presto” (nr 36, lato 2022)


Zawsze interesowałam się szeroko pojętą kulturą. Ta pasja zdeterminowała moje życiowe wybory i przyczyniła się do tego, że stałam się zawodowym muzykiem. Z wielką ciekawością czytam więc magazyny kulturalne, szukając w nich inspiracji oraz – nierzadko – drogi do zrozumienia samej siebie. Dziś napiszę Wam kilka słów na temat 36. numeru magazynu „Presto”, którego tematem przewodnim jest NUDA.

Od „nudy” właśnie chcę zacząć. Kwestia ta została poruszona bardzo wielowymiarowo: od strony artystycznej, filozoficznej oraz – co urzekło mnie najbardziej – psychologicznej. Sama należę do ludzi, którzy „nigdy się nie nudzą”. Zawalam się obowiązkami, przebodźcowuję na wszelkie możliwe sposoby, podczas gdy moja praca daje mi przecież czasem przestrzeń do uwolnienia ciała i myśli, pozwolenia sobie na „nudę”. Po przeczytaniu rozważań na temat nudy postanowiłam sobie na nią pozwalać, bo uświadomiłam sobie, że naprawdę czasem warto się zatrzymać. Poczułam się zaopiekowana, a wszelkie myśli przyrównujące nudę do lenistwa odeszły hen daleko! W temacie nudy dopowiem jeszcze, że moje serce od pierwszego wejrzenia skradła okładka tego numeru. Interpretację ilustracji autorstwa Anastazji Pazury znajdziecie w środku magazynu, nie będę Wam spoilerować :) A może zachęcę Was do własnego poszukania klucza do jej zrozumienia?

Aktualny numer Magazynu „Presto” nie boi się poruszać również cięższych tematów. Mamy tu rozmowę na temat przemocy doświadczanej przez dzieci w trakcie edukacji muzycznej. Często nie zdajemy sobie sprawy, co może kryć się za wirtuozerią czy wspaniałymi kreacjami scenicznymi wielu wybitnych muzyków. Nie wiemy, przez co mogli przechodzić jako dzieci. I nie wiemy czy wpajany – być może siłą – perfekcjonizm nie przenosi się na ich życie prywatne, ich relacje z najbliższymi oraz z samym sobą. Innym artykułem, który daje do myślenia jest ten o intymności odsłanianej na potrzeby sztuki. Nie bez powodu mówi się, że sceny łóżkowe czy rozbierane są najtrudniejsze do zagrania. Faktycznie tak jest, dlatego wybawicielami w takich sytuacjach są koordynatorzy scen intymnych, którzy – na szczęście – coraz częściej pojawiają się na planach filmowych.

Magazyn obfituje także w artykuły o wiele lżejsze tematycznie. Z przyjemnością wybrałam się na wycieczkę do mojego wymarzonego Drezna, zajrzałam do archiwum teatralnego w Teatrze Słowackiego w Krakowie, powtórzyłam w myślach najukochańsze frazy muzyki Wojciecha Kilara podczas lektury wywiadu Mai Baczyńskiej z Magdą Miśką-Jackowską, a także otuliłam wyobraźnię delikatnym zapachem mydła od Braci Mydlarzy.

Podsumowując, polecam Magazyn „Presto” wszystkim, którzy interesują się kulturą. To blisko 170 stron różnorodności tematycznej od muzyki, poprzez film aż po sztukę. Poznacie kulisy świata artystycznego. Przeczytacie interesujące felietony, artykuły, wywiady, recenzje wydarzeń kulturalnych, filmów, płyt oraz nut. Zostaniecie zaproszeni na nadchodzące festiwale, koncerty i spotkania. Jeśli zaś chodzi o ten konkretny numer (36, lato 2022), przekonacie się, że w nudzie naprawdę nie ma niczego złego, a może nawet uda Wam się ją oswoić na tyle, by uznać ją, jeśli nie za przyjaciółkę, to chociaż dobrą koleżankę.

Dziękuję Magazynowi za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Donato Carrisi "Dziewczyna we mgle"

Donato Carrisi "Dziewczyna we mgle"


To było moje drugie spotkanie z Carrisim. I choć za pierwszym razem moim głównym zarzutem było zbyt szybkie i chaotyczne zakończenie w stosunku do przestrzeni poświęconej na budowanie napięcia, „Dom głosów” bardzo mi się podobał. Z ciekawością więc sięgnęłam po wcześniejszą książkę autora.

W małym miasteczku ginie bez śladu 16-letnia dziewczyna. W niewielkiej społeczności, gdzie każdy każdego zna, nie sposób uwierzyć, że porywaczem, czy nawet zabójcą może być ktoś, kogo mijamy na ulicy każdego dnia. Śledztwo prowadzi detektyw Vogel - zdeterminowany, by odnosić sukcesy, a w szczególności, by oczyścić swoje imię po wcześniejszej sprawie, która okazała się dla niego klęską. Porażka ta odbiła się szerokim echem w mediach. Sprawa zaginionej dziewczynki jest dla niego szansą na odzyskanie honoru i jest gotowy wykorzystać ją za wszelką cenę.

Temat nastolatki, która ni stąd ni zowąd rozpływa się w powietrzu i nie mamy pojęcia czy uciekła z domu, czy ktoś ją porwał, czy żyje, czy nie, z ogromną siłą wciąga czytelnika. Od samego początku czuć niepokój. Każdy wydaje się podejrzany. W pewnym momencie byłam tak zakręcona, że zaczęłam podejrzewać nawet... a, nie powiem Wam, żeby nie spoilerować ani trochę! 

Podobnie jak w przypadku „Domu Głosów” żal mi paru niewyjaśnionych wątków. Niemniej jednak wolę te niedopowiedzenia niż przegadanie, którym autor również nas uraczył. Nie wiem jak Was, ale mnie pierońsko wkurzają monologi zbrodniarzy wobec swoich ofiar. Wiecie, te momenty, kiedy porywacz tłumaczy bezbronnej ofierze swój tok myślenia, swoje działania krok po kroku i to jaki jest sprytny, bo wyprowadził policję na manowce taką czy inną czynnością. Sorry, ale nie kupuję tego i odejmuję jedną gwiazdkę. To jednak jedyna sporych rozmiarów rysa na „Dziewczynie we mgle”, którą zauważyłam. Z chęcią nadal będę czytać książki Carrisiego, bo lubię jego sposób budowania napięcia.

Polecam Wam tę książkę! 


Dorthe Nors "Lusterko, ramię, kierunkowskaz"

Dorthe Nors "Lusterko, ramię, kierunkowskaz"


Zawsze chętnie pochylam się nad książkami, których bohaterki są moimi imienniczkami. Nie inaczej było i tym razem, choć muszę przyznać, że gdybym nie dostała jej w prezencie od kumpla, zapewne umknęłaby mi w gąszczu innych czekających na mnie książek.

Na okładce napisane jest, że autorka książki została finalistką The Man Booker International Prize z 2017 roku. Spodziewałam się górnolotnej literatury, tymczasem otrzymałam prosto zbudowaną obyczajówkę, o kobiecie, która mierzy się z różnymi problemami. Jednak nie należy traktować tej historii po macoszemu, wydaje mi się, że ma ona głębszy przekaz, niż może się z pozoru wydawać. Ale o tym za chwilę.

Sonia Hansen jest kobietą po czterdziestce. Mieszka w Kopenhadze, a zawodowo zajmuje się tłumaczeniem szwedzkich kryminałów. Ma problemy z relacjami zarówno rodzinnymi, jak i damsko-męskimi, czy ogólnospołecznymi. Jest samotna. Towarzystwa dotrzymuje jej jedynie koleżanka Molly, która - trzeba uczciwie to przyznać - widzi jedynie czubek własnego nosa, oraz Ellen, która - z drugiej strony - wręcz przesadnie interesuje się problemami Soni. 

Pewnego dnia Sonia zapisuje się na prawo jazdy. Chce uzyskać poczucie sprawczości i samodzielności. Trafia jednak na potwornie inwazyjną i przekraczającą wszelkie granice instruktorkę, która tak jest zajęta plotkowaniem i paleniem papierosa za papierosem, że nawet nie uczy jej zmiany biegów! Do zdań, którymi Sonia sabotuje siebie w głowie dochodzi więc „Nie umiem zmieniać biegów”. Jakże znaczące są dla niej te słowa! Na domiar złego Sonia mierzy się z zawrotami głowy, które pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Dalszego ciągu historii nie będę Wam zdradzać, przejdę do przemyśleń.

I tu zaczyna się moja interpretacja. Proces przemiany i psychologia Soni są tak skrupulatnie nakreślone, że pomimo prostej historii mam poczucie, że to nie o fabułę tu chodzi, a o rozwój bohaterki. Ze strony na stronę obserwujemy jak najpierw kiełkuje, a następnie wzrasta w niej asertywność. Ma ochotę się buntować i robi to. Małymi kroczkami, które z czasem stają się coraz śmielsze i małym „nie”, które w miarę upływu czasu przeistacza się w bezpośredni komunikat „Nie zgadzam się!”. Przepracowuje w głowie toksyczne relacje i odcina się od tych, którzy ściągają ją w dół w jakikolwiek możliwy sposób. Zaczyna stawiać na siebie. Co ciekawe, dzieje się to w miarę jak nabiera umiejętności jazdy autem. Mam wrażenie, że nauka prowadzenia auta jest tu metaforą siadania za kierownicą własnego życia.

Żeby nie było tak różowo, napiszę też o tym, co mi się nie podobało. Podczas codziennych czynności do świadomości Soni przebijały się dawne, zakurzone wspomnienia. Autorka napisała je w taki sposób, że faktycznie sprawiały wrażenie wyblakłych, jak stare zdjęcia (mała dygresja: wspomnienia w naszych głowach – szczególnie te z dzieciństwa – też są jakby wypłowiałe… ciekawe!). Nużyły mnie te wspomnienia i miałam wrażenie, że robi się już z tego dygresja do dygresji do dygresji. Wielowarstwowość jest fajna, ale tutaj po prostu coś mi nie zagrało.

Podsumowując: „Lusterko, ramię, kierunkowskaz” to przyjemna i niespieszna lektura, będąca urywkiem z życia kobiety znajdującej się w procesie przemian życiowych.  Kobiety, która po czterdziestce zaczyna szukać drogi do siebie. Jeżeli oczekujecie zawrotnej fabuły, która sprawi, że nie zmrużycie oka w nocy, będziecie zawiedzeni. Jeśli jednak szukacie spokojnej książki do poczytania przy kawie „Lusterko...” powinno przypaść Wam do gustu.


Mały osobisty bonus: "Lusterko, ramię, kierunkowskaz" to książka, która zmotywowała mnie do tego, by wrócić za kółko. Prawko zdałam 8 lat temu, za pierwszym razem, ale rzadko prowadzę, bo trochę się boję. Teraz chcę wrócić do jazdy, bo pamiętam, że kiedyś sprawiała mi wielką frajdę  :) 

PS. Książka była czytana w ramach akcji "Kumpelskie Czytanie" ("Buddy Read") z Jackiem, od którego ją otrzymałam. To był jego pierwszy udział w takim wydarzeniu i cieszę się, że wybór (trochę przypadkowo) padł właśnie na nią! :) a już za kilka dni będę podsumowywać następną lekturę w ramach "Kumpelskiego Czytania". Tym razem z Mają, która wkręciła mnie w tę akcję dwa lata temu :) Polecam Wam czytanie razem ze znajomymi! Wymiana spostrzeżeń może sprawić, że zaczniecie zauważać w książkach rzeczy, na które wcześniej nie zwróciliście uwagi. Poza tym super jest tak po prostu się zdzwonić i pogadać o literaturze :) 

Natalia de Barbaro „Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie”

Natalia de Barbaro „Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie”


Jak ja się cieszę, że trafiłam na tę książkę u progu mych trzydziestych drugich urodzin! Słyszałam o niej sporo dobrych opinii, ale pojawiały się również takie, które mówiły, że to pozycja banalna i wypełniona oczywistościami. Banałów najadłam się już dość, w różnych książkach, dlatego długo zwlekałam z lekturą. Obecnie znajduję się jednak w takim momencie w życiu, w którym szukam tej kobiecej drogi do siebie. Pomyślałam więc sobie, że może to dobry czas na „Czułą Przewodniczkę”. I nie pomyliłam się! Książkę czytało mi się świetnie! Dużo się dowiedziałam, wiele sobie uświadomiłam i sporo przypomniałam. Pierwszą część chłonęłam jak gąbka. Czułam się jakbym stanęła twarzą w twarz z prawdą objawioną! Druga szła mi trochę gorzej, ale w trzeciej zachwyt powrócił. Niektóre opisy w sposób szczególny rezonowały z moim wnętrzem. Czuje, że one właśnie są MOJE. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz pozaznaczałam w książce tyle fragmentów! „Czułą Przewodniczkę” obkleiłam samoprzylepnymi karteczkami, żeby sprawnie znaleźć ulubione akapity, gdy wrócę do lektury. A wrócę na pewno. I to nie raz! Wam również polecam tę książkę. 
J.K.Rowling "Harry Potter i Więzień Azkabanu"

J.K.Rowling "Harry Potter i Więzień Azkabanu"

Ponowna lektura trzeciego tomu serii o Harrym Potterze już za mną. I mimo że nadal moją ulubioną częścią jest Komnata Tajemnic, to Więzień Azkabanu ma już w sobie więcej mroku. W miarę jak Harry dojrzewa, odkrywa coraz więcej sekretów, tym razem z życia rodziców. W trzecim tomie pojawia się również dwójka moich ulubionych bohaterów: Lupin i Black. Warto było wrócić do tej serii po latach. Zwracam uwagę na zupełnie inne rzeczy teraz, będąc już po 30-tce, ale pamiętam jednocześnie siebie z czasów nastoletnich, gdy nie spałam, bo z wypiekami na twarzy czytałam po kilka razy poszczególne tomy HP. I do dziś zazdroszczę Hermionie jej gadżetu do podróży w czasie, bo choć sama po latach dorobiłam się własnej klepsydry, to niestety nie działa tak magicznie. Ot zderzenie marzeń z rzeczywistością. Ale prawdziwym Potterheadem nigdy nie przestaje się być :) 

PS. Może to niepopularna opinia, ale bardziej podoba mi się to nowe wydanie HP, niż pierwsze, które mieliśmy w Polsce. Oczywiście, tamto miało i ma do dziś swój urok i gdy je widzę, robię oczy jak kotek ze Shreka „Oooo... Harry Potter...”, ale na swojej półce wolę to nowe, mroczniejsze.

Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka"

Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka"

 

Czy mieliście kiedyś w życiu taki etap, w którym próbowaliście naśladować podziwianą osobę? Celebrytę? Popularną koleżankę/popularnego kolegę? Przyjaciółkę? Przyjaciela? Taki czas w życiu, kiedy czuliście się niewystarczający i wybieraliście takie zachowania, które nie pasowały do Waszego temperamentu, za to doskonale korespondowały z tym, kim wolelibyście być? Momenty, w których nie byliście pewni, czy to, co myślicie to tak naprawdę Wasze myśli, czy myśli postaci, którą kreujecie? 

Jeśli w Waszym życiu nic takiego się nie wydarzyło, historia zawarta w „Genialnej przyjaciółce” może Wam się wydać abstrakcyjna. Jeśli jednak uda Wam się w zakamarkach pamięci odnaleźć takie epizody, istnieje duża szansa, że zrozumiecie główną bohaterkę powieści, Elenę.

„To był stary strach. (...) Obawa, że jeżeli zgubię jakiś kawałek jej życia, moje życie straci na intensywności.”

„Genialna przyjaciółka” to pierwszy tom serii o tym samym tytule. Opowiada o dość osobliwej (w mojej opinii) przyjaźni pomiędzy dwoma kobietami. Towarzyszymy tej znajomości od samego początku, od czasów dziecięcych, kiedy to podczas zabawy Lila naumyślnie wrzuca ulubioną lalkę Eleny przez kratę do ciemnej piwnicy. Wydawać by się mogło, że to kiepskie nawiązanie relacji. Widzimy jednak jak z każdym dniem mądra, spokojna i poukładana Elena żywi coraz większy podziw wobec sprytnej, odważnej i piekielnie inteligentnej Lili. Podziw, który sprawia często, że Elena zamiast zapytać siebie „Co JA chcę zrobić w tej sytuacji” myśli „Co ONA zrobiłaby w tej sytuacji”. Lila również jest pod wrażeniem Eleny, jednak okazuje to w dość chłodny, często nawet odpychający sposób.

Historię poznajemy z perspektywy dorosłej Eleny. Mało tu dialogów, za to wiele przemyśleń, które miała jako dziecko, jak i wniosków, do których doszła teraz, mając 60 lat. Tłem przedstawionych w pierwszym tomie wydarzeń jest uboga dzielnica Neapolu z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Sięgnęłam po książkę zachwycona serialem, więc znałam tę historię już wcześniej. Swoją drogą, serial dość skrupulatnie odzwierciedla to, co dzieje się w pierwszym tomie. Powieść jednak pomogła mi lepiej zrozumieć Elenę, jej marzenia i tęsknoty. Poczułam, że w pewnym sensie jest mi bliska i na pewno będę chciała kontynuować tę znajomość. Już za chwilę sięgam po drugą część serii - „Historię nowego nazwiska”, a Wam gorąco polecam „Genialną przyjaciółkę”. 

O tym, dlaczego warto czasem ot tak pójść do kiosku

O tym, dlaczego warto czasem ot tak pójść do kiosku

 


Jak ja się cieszę, że kupiłam ten numer "Charakterów"! Kilka dni temu poszłam do kiosku, żeby kupić sobie COŚ (cokolwiek, żeby wydać pieniądze😁). Stanęłam przed regałem prasowym i zaczęłam patrzeć w stronę ulubionych tytułów. Przeglądałam, który numer którego czasopisma by mnie zainteresował. "Te Charaktery to jeszcze numer marcowy. Za chwilę będzie kwietniowy... może warto poczekać?". Zauważyłam jednak, że ten numer wzbogacony jest o wydanie specjalne dotyczące mindfullness! W tym temacie dopiero raczkuję, dlatego to odkrycie rozwiało wszelkie moje wątpliwości🙂 kupiłam, przeczytałam, dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, które powoli wprowadzam w życie. Szczególnie te dotyczące mindfullness i panowania nad emocjami. Utwierdziłam się dodatkowo w przekonaniu, że naprawdę nie ma niczego złego w tym, że każde z małżonków (partnerów, narzeczonych...) dba o swoją przestrzeń w związku. (Tak, spotykam jeszcze takie osoby, które dziwią się, gdy mówię, że ja mam inne zainteresowania, mój mąż ma inne i nie spędzamy ze sobą 24 godzin na dobę trzymając się za rękę, tylko każdy ma też czas dla siebie solo i że to jest jak najbardziej okej).

Morał z tej bajki jest taki: Idźcie do kiosku, stańcie przed regałem i weźcie co Wam się podoba, bo może akurat traficie na numer idealny. Albo wersja eko: poklikajcie i poprzeglądajcie różne wydania różnych czasopism, a na pewno znajdziecie coś dla siebie.

PS. Do mojego Męża właśnie przyszedł najnowszy numer "Uranii". Mimo że moje marzenia o zgłębianiu astronomii skończyły się wtedy, gdy dowiedziałam się, że do tego trzeba mieć fizykę w jednym palcu (czyli dość szybko) lubię czasem popodglądać co tam w tej "Uranii" słychać. Może o niej też wkrótce napiszę🙂

Copyright © Sonia Czyta , Blogger