Dlaczego nie podobała mi się książka "Ukochane równanie profesora"?

 


Swego czasu na książkowych social mediach panowała moda na "Ukochane równanie profesora" Yoko Ogawy przez co zapisałam tę książkę na liście "must read". Była to dla mnie możliwość dotknięcia literatury japońskiej, spróbowanie czegoś nowego, co wzbudza ogólny zachwyt, "więc na pewno jest dobre". Jakże wielki jest mój zawód teraz, po lekturze "Ukochanego równania...", gdy wreszcie skonfrontowałam oczekiwania z rzeczywistością. Zapraszam do lektury bardzo subiektywnego wpisu na temat książki.

Krótko o historii. W 1975 roku dochodzi do poważnego wypadku samochodowego, na skutek którego 47-letni profesor matematyki traci pamięć. Ale nie traci jej w taki "klasyczny" sposób. Okazuje się, że jego mózg pamięta wszystko sprzed wypadku, jednakże po nim jest w stanie zapamiętać wyłącznie ostatnie 80 minut życia. Wydarzenia, na których skupia się książka dzieją się w roku 1992. Profesor ma 64 lata. Nadal pamięta wyłącznie młodość i ostatnie 80 minut. Zatrudniona do opieki gospodyni ma mu pomagać w codziennych obowiązkach, tymczasem mężczyzna otwiera przed nią drzwi do fascynującego świata matematyki. 

Piszę tę opinię z perspektywy osoby, która nie miała z matematyką po drodze, dopóki nie poznała kogoś, kto pomógł jej nadrobić zaległości, pokazał piękno tej nauki i przekonał, że - na poziomie szkolnym - nie ma w niej nic trudnego. Jestem człowiekiem, który przez lata przekonywał siebie i wszystkich wokół, że jest HUMANISTĄ tylko dlatego, że nie umiał matematyki. W liceum dokonała się wielka zmiana mojego myślenia, a ja zaprzyjaźniłam się z Królową Nauk.

Czytając "Ukochane równanie profesora" na zmianę nudziłam się i oburzałam. Wiele wątków poddałabym pod dyskusję. Poniżej wymienię kilka. 

Robienie z profesora zgrzybiałego ramola w zapleśniałych butach, podczas gdy ma on dopiero 64 lata ("Młody chłop!" - powiedziałaby moja 78-letnia teściowa) jest w mojej opinii lekką przesadą, nawet biorąc pod uwagę to, że ucierpiał w wypadku samochodowym i jego pamięć jest mocno ograniczona, przez co nie do końca może radzić sobie z dbaniem o siebie. 

Cały akapit poświęcony został poetyckiemu opisowi równania Eulera. Fakt, wygląda ono szczególnie pięknie, ale nie dajmy się zwariować! 

Spora część książki bazuje na ciekawostkach matematycznych. Mogą one fajnie posłużyć komuś, kto chce się popisać w towarzystwie, że wie czym są liczby bliźniacze, zaprzyjaźnione, czy doskonałe, jednakowoż są to "rewelacje" do niczego nauce niepotrzebne.

Teraz to, co mnie rozsierdziło najbardziej. Uwaga, idzie cytat z profesora: "Matematyka jest piękna właśnie dlatego, że nie przydaje się w codziennym życiu". Bum!!! Okej, na co dzień nie musimy wiedzieć czym jest całka, nie interesują nas też czary-mary liczb doskonałych, bliźniaczych i zaprzyjaźnionych, ale przecież matematyka jest przede wszystkim nauką logicznego myślenia, a to już powinno zajmować naczelną pozycję w naszym codziennym repertuarze. 

Podsumowując, uważam, że "Ukochane równanie profesora" to książka przereklamowana, nudna i niewiele wnosząca. Mój mąż jest matematykiem i niejednokrotnie spędzałam z nim całe godziny na rozmowach o nauce, dlatego wątki poruszane w książce są dla mnie po prostu niewystarczające.

ALE, żeby nie było, że wszystko jest tak totalnie źle. Znalazłam plus i to duży: jeśli po lekturze tej książki choć jedna osoba przekona się do matematyki, uzna jej piękno i zacznie zgłębiać temat, z przyjemnością pogratuluję Autorce skutecznej zachęty. Książka ta może inspirować do bliższego poznania Królowej Nauk. Będąc osobą przekonaną do matematyki potrzebuję już jednak trochę innych bodźców. Ta książka to dla mnie za mało. Dlatego daję 2/5. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Sonia Czyta , Blogger