Rick Riordan "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy, tom I: Złodziej pioruna"
Jakiś czas temu dane mi było obejrzeć film o tym samym tytule. Nie urzekł mnie, jednak stwierdziłam, że pomysł wydawał się dobry – wykonanie było słabe. Gdy dowiedziałam się, że film powstał na bazie książki, czym prędzej postanowiłam ją przeczytać, jako że ekranizacja najczęściej jest gorsza od pierwowzoru. To „czym prędzej” potrwało kilka lat i tak, dopiero niedawno wzięłam do ręki „Złodzieja pioruna” – pierwszą część serii „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy”.
Akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych, w czasach współczesnych. Bohaterem jest dwunastoletni chłopiec – Percy Jackson. Dziecko z problemami: dysleksja, podejrzenie ADHD... Z powodu złego zachowania w żadnej szkole nie udaje mu się zagrzać miejsca dłużej niż rok. Na skutek różnych, nadnaturalnych przygód, Percy trafia do Obozu Herosów, gdzie dowiaduje się, że jest synem jednego z Bogów Olimpijskich. Przed chłopcem zostaje postawione zadanie: ma znaleźć skradziony Piorun – symbol władzy Zeusa. Pomaga mu w tym Annabeth (córka Ateny) i satyr Grover.
Dwunastoletni chłopiec, wyrzutek społeczeństwa, półsierota, poprzez swoje nadnaturalne zdolności (o których oczywiście nie wiedział) staje się bohaterem. Ten motyw jest bardzo popularny wśród fantastyki młodzieżowej (przykład: Harry Potter), dlatego bałam się zderzenia swojego wieku z powieścią pisaną dla ciut młodszej grupy docelowej (ciągle za mną chodzi "trauma Eragona”). Obawiałam się młodzieńczych humorów bohatera, lekkomyślności, zarozumiałości i braku pokory. Ku mej uciesze, Percy okazał się mądry, zaradny i dojrzały jak na swój wiek, a temat, który dziś wieje sztampą, przypomniał mi piękne wieczory, kiedy to nie mogłam oderwać się od serii autorstwa Joanne Kathleen Rowling.
„Złodzieja pioruna” czyta się bardzo szybko. Fabuła skonstruowana jest tak, że trudno jest zamknąć książkę i ot tak wrócić do swoich obowiązków. Akcja co rusz nabiera tempa, jest jak tocząca się kula śniegowa. Plastyczne opisy przenoszą nas do zupełnie innego świata i sprawiają, że jesteśmy w stanie nie tylko patrzeć, ale i dotykać rzeczy tam obecnych.
Mitologia różnych kultur interesowała mnie od zawsze. Opowieści te były dla mnie jak fantastyczne bajki o Bogach, w których wierzono tysiące lat temu. Nie przeszło mi nigdy przez myśl, żeby jakkolwiek odnosić starożytne Bóstwa do współczesnych czasów. Rick Riordan wpadł na ten pomysł i w bardzo ciekawy sposób przeniósł go na kartki swej powieści. Dzięki niemu nie jestem już w stanie spojrzeć na sztorm inaczej, niż jak na walkę Zeusa z Posejdonem. Na pewno nie odmówię sobie przyjemności zapoznania się z kolejną częścią.
Traumę z Eragonem to ja mam, ale po filmie :D Książkę... czytałam pierwszy tom tylko do połowy, potem musiałam oddać do biblioteki i nigdy do tego nie wróciłam. Sam Rick Riordan jakoś mnie nie kręci, ale to raczej dlatego, że nie ciągnie mnie do młodzieżówek :)
OdpowiedzUsuń