Walentynkowy weekend: "Miasto aniołów"
Tytuł oryginalny: City
of Angels
Gatunek: fantasy,
dramat
Reżyseria: Brad
Silberling
Obsada: Nicolas Cage,
Meg Ryan
Rok: 1998
Długość: 110 min
Moja ocena: 10/10
Jako
że rozpoczyna się walentynkowy weekend, chcę podzielić się z Wami moim
ulubionym filmem o miłości. Ciężko jest pisać o uczuciach tak pięknych, jak te,
które wzbudza „Miasto aniołów” – każda próba brzmi wtedy trywialnie. Niektórych
doznań po prostu nie da się ubrać w słowa. Mimo wszystko spróbuję.
Akcja
dzieje się w Los Angeles. Dr Maggie Rice (Meg Ryan) jest kardiochirurgiem. Choć
bardzo dba o pacjentów, nie zawsze udaje jej się pokonać „siłę wyższą”, jaką
jest śmierć. Poznajemy ją właśnie w momencie, gdy, po nieudanej reanimacji, traci
swojego pacjenta. Walczy nadal o jego życie, nie chce przyjąć do wiadomości, że
jest on już po drugiej stronie – teraz towarzyszy mu anioł śmierci. Seth (Nicolas
Cage) nie może już zwrócić duszy zmarłego, musi odprowadzić go do wieczności.
Jednak poświęcenie, z jakim Maggie próbuje ratować chorego, budzi w jego sercu
piękne i zakazane uczucie do pani doktor. Ceną wiekuistej posługi Panu jest
wyrzeczenie się zmysłu dotyku, zapachu, smaku. Poznawszy dr Maggie, Seth zapragnął
jednak nie tylko być blisko niej, ale również ją czuć. Żeby jego marzenie się
spełniło, musi zdecydować się na najwyższe poświęcenie.
„Wolałbym choć raz powąchać jej włosy, pocałować usta, dotknąć dłoni, niż zaznać wieczności bez tego.”
Gdyby
tutaj film się kończył, byłby po prostu ładną komedią romantyczną. Jednak to,
co dzieje się dalej... to uczucie między bohaterami, ciepło Maggie, łagodne
spojrzenie Nicolasa Cage’a; to wzruszenie, te wszystkie wylane łzy i wreszcie to
poczucie niesprawiedliwości wobec losu bohaterów... to wszystko czyni z „Miasta
aniołów” arcydzieło. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałam filmu,
który tak mocno by mnie poruszył. Całości dopełnia wspaniała muzyka, która chwyta
mnie za serce za każdym razem, gdy ją słyszę.
Prawdziwa
miłość to taka, która nie boi się wyrzeczeń. Taka, która olśniewa w swej
najczystszej postaci. Taka, która nigdy nie żałuje. Taka, która potrafi docenić
każdą wspólnie spędzoną chwilę, bo nie wiadomo, co zdarzy się jutro. Tego
właśnie uczy ten film i o tym przypomina – żeby pięknie przeżywać miłość.
„Gdy zapytają, co lubiłam najbardziej, odpowiem, że ciebie...”
Obejrzałam, przewidziałam zakończenie i zapomniałam. Niestety dla mnie nic wyjątkowego :(
OdpowiedzUsuńJa tak miałam z "Pamiętnikiem". Od razu wiedziałam, jak się skończy...
UsuńZgadzam się z poprzedniczką. Zakończenie było dość przewidywalne, ale nie odebrało mi to radości z oglądania. I młody Cage... swego czasu bardzo go lubiłam ;)
OdpowiedzUsuńJa go do tej pory lubię - za te piękne, dobre oczy :)
Usuń