Jessie Burton "Miniaturzystka"


Dziś przedstawię Wam książkę, po której zakończeniu napisałam na Twitterze, że nie znajdę sobie miejsca przez dwa dni. „Miniaturzystka” Jessie Burton.

Z autorką spotkałam się po raz pierwszy czytając „Muzę”. Polowałam na „Miniaturzystkę” i nigdy nie było jej w bibliotece, za to „Muza” dostępna od ręki. Po zapoznaniu się z obydwoma powieściami, nie dziwię się, że „Miniaturzystka” była tak rozchwytywana.

Krótko o treści:

Jest druga połowa XVIIw. Osiemnastoletnia Petronella Oortman przyjeżdża do Amsterdamu zamieszkać u swojego nowo poślubionego męża, Johannesa Brandta. Małżeństwo było zaaranżowane, a para młoda nie widziała się od dnia ślubu. Johannes pracuje jako kupiec, a sprawy zawodowe wyciągają go z domu na długie tygodnie. Przez ten czas Nella zmuszona jest znosić towarzystwo oschłej szwagierki, Marin. Gdy Johannes wraca do domu, marzenia Nelli o miłości i namiętności, konfrontują się z rzeczywistością. Mąż jest oziębły i wydaje się niezainteresowany młodą żoną. Jako prezent daje jej odpowiednik ich domu w miniaturze, a zamiast nocy poślubnej – chłodne łóżko i poczucie samotności. Jednak Nella nawiązuje korespondencyjny kontakt z miniaturzystką, która bez jej zgody przysyła miniatury domowników do umieszczenia w kredensie. Lalki są tajemnicze. Nie wiadomo, czy to czary, czy zwykły zbieg okoliczności, ale nieraz wydają się zmieniać swój wygląd pod wpływem wydarzeń w domu. Tak, jakby chciały komentować to, co się dzieje. Albo prorokować to, co się wydarzy.

„Miniaturzystka” wciągnęła mnie już od pierwszych stron. Plastyczne opisy i uniwersalne sytuacje sprawiły, że poczułam problemy rodziny Brandt tak, jakby były moimi własnymi. Jeden drobny szczegół konstrukcyjny sprawił, że lektura była dla mnie nader przyjemna. Mowa o idealnej długości rozdziałów. Nawet gdy miałam mało czasu, zawsze udało mi się znaleźć chwilę dla „Miniaturzystki”. Za to ogromny plus.

Powieść jest tak klimatyczna, że trzyma w napięciu od początku do końca. Gdy skończyłam ją czytać, miałam taką minę, że aż mój Mąż zapytał „Kochanie, czy coś się stało?”. Miałam chęć wykrzyczeć „Tak!” i zdradzić całe zakończenie książki, ale zdobyłam się tylko na słowa dwa słowa: „Smutna książka”. Bo „Miniaturzystka” właśnie taka jest. Smutna. I choć mogłabym się przyczepić do autorki za zbyt małe zgłębienie psychologiczne postaci, to nie zrobię tego. Dlaczego? Dlatego, że ten brak nadrobiła psychologią wydarzeń. Wzbudziła we mnie emocje, wstrząsnęła mną. I to było coś.

Podsumowując: „Miniaturzystka” to w mojej ocenie książka smutna i bardzo wartościowa. Mówi o braku akceptacji, porusza tematy rasizmu, różnicy klas, a także ludzkiej seksualności, świętoszkowatości i bezwzględnej władzy pieniądza. Porusza serce i skłania do refleksji. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko gorąco Wam ją polecić.



PS. Czytaliście? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach. 

2 komentarze:

  1. Ja mam tylko jedno pytanie. ;) Czy książka jest smutna na tyle żeby się "rozkleić", czy po prostu "smutna - smutna"? Bo muszę ustalić czy można ją czytać w busie czy lepiej tylko w zaciszu domowym. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W moim odczuciu był to smutek powiązany z przygnębieniem i poczuciem beznadziei. Nie rozpłakałam się i nawet nie byłam blisko, ale czułam jakieś takie dziwne ciemne chmury nad sobą. To był tego rodzaju smutek :) Wydaje mi się, że możesz czytać w busie :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Sonia Czyta , Blogger